Takie tango
d C
Na sali wielkiej i błyszczącej
d C
Tak jak nocne Buenos Aires
B A d
Które nie chce spać
d C
Orkiestra stroi instrumenty
d C
Daje znak i zaraz zacznie
B A d
Nowe tango grać
d C
Siedzimy obok obojętni
d C
Wobec siebie jak turyści
B A d
Wystukując rytm
d C
Nie będzie tanga między nami
d C
Choćby nawet cud się ziścił
B A d d C d d d C d
Nie pomoże nic
g F C
Chociaż płyną ostre nuty w żyłach płonie krew
g F C
Nigdy żadne z nas do tańca nie poderwie się
d A d C
Bo do tanga trzeba dwojga
d A d
Zgodnych ciał i chętnych serc
d A d C
Bo do tanga trzeba dwojga
d A C
Tak ten świat złożony jest
Zaleje w końcu Buenos Aires
Noc tak gęsta jak atrament
A gdy przyjdzie brzask
Co było w naszych sercach kiedyś
Kiedyś jak świecący diament
Cały straci blask
I choć będą znowu grali
Bóg to jeden wie
Nigdy razem na tej sali
Nie spotkamy się
Bo do tanga trzeba dwojga...
- "Co się stało z Magdą K." (Zbigniew Hołdys)
- "Twoje radio", "Cisza jak ta", "Piąty bieg", "Takie tango", "Bal wszystkich świętych", "Nie wierz nigdy kobiecie", "Nowa Wieża Babel" (Budka Suflera)
- "Brylanty", "Tyle samo prawd ile kłamstw", "Wszystko czego dziś chcę", "Pieśń o cegle" (Izabela Trojanowska)
- "Tańcz, głupia tańcz", "Mniej niż zero", "Kryzysowa narzeczona", "Zamki na piasku", "Wciąż bardziej obcy", "Vademecum skauta", "A to ohyda", "Sztuka latania", "7-me niebo nienawiści", "Stacja Warszawa", "Strach się bać", "Dobra konstelacja", "Fabryka Małp", "Wspinaczka, czyli historia pewnej rewolucji", (Lady Pank)
- "Nic nie może wiecznie trwać", "Układ z życiem" (Anna Jantar)
- "Iść w stronę słońca", "Z popiołu i wosku", "Wielki mały człowiek", "Taksówka nr 5", "Requiem (dla samej siebie)", "Romanse za grosz", "Obłędu chce", "Kalkuta nocą", "XXI wiek" (Dwa Plus Jeden)
- "Małe tęsknoty", "Nie ma już nic na bis" (Krystyna Prońko)
- "Było minęło" (Harlem)
- "Będzie co ma być" (Zdzisława Sośnicka)
Tekst piosenki to krótka forma, rozbudowany aforyzm albo minihistoryjka z tzw. szlagwortem. To krótki rozbłysk spadającej gwiazdy. Albo, mniej poetycznie, kiedy taka potrzeba, kamyk ciśnięty w szambo ("Co się stało z Magdą K.?", "Siódme niebo nienawiści", "Strach się bać").
W dziwny sposób napisałem "Bo do tanga trzeba dwojga". Zajęło mi to pięć, góra siedem minut. Mieszkałem wtedy na Starym Mieście. Moja żona Ulka przygotowywała potrawy na Wielkanoc. Takie zapachy szły z kuchni, że nie mogłem wyrobić.
Dostałem od Romka Lipki pakiet numerów do napisania. Puściłem sobie jeden. - O, ten jest niesamowity. Coś jakby tango. Więc usiadłem i napisałem: "Na sali wielkiej i błyszczącej tak jak nocne Buenos Aires". Wtedy jeszcze nie byłem w Buenos Aires. Potem pojechałem sprawdzić. Faktycznie, było tak, jak napisałem - z tarasu restauracji na górze miałem widok na miasto, które świeciło się przez całą noc.
Czy bycie tekściarzem to w pana przypadku świadomy wybór, spełnienie młodzieńczego marzenia?
- Pan żartuje? A gdzie ma w Polsce nastolatek dowiedzieć się, że jest taka profesja? W szkole? Prawdziwy twórca bezpłatnie wadzi się z Bogiem, historią, przeznaczeniem. A tekściarz, jak się wysili, to najwyżej stwierdzi: "A mnie jest szkoda lata".
Nikt nie rodzi się tekściarzem. Gdyby ktoś, kiedy byłem małym chłopcem, powiedział, że zostanę tekściarzem, to chyba dałbym mu w pysk. Jak brzmi samo słowo "tekściarz"! To już "pedofil" brzmi lepiej!
- Uchowaj Boże! Może podejrzewa pan jeszcze, że jestem z Krakowa? Pochodzę z Muranowa, konkretnie z Nowolipek, z szarozielonego bloku naprzeciwko Polmozbytu, obok sklepu z meblami, trzecia klatka. To była moja delta Missisipi. Moją rodzinę według ówczesnego nazewnictwa zaliczano do tzw. inteligencji pracującej. Ojciec był ekonomistą, pracował w państwowych instytucjach. Pochodził z Kresów, gdzie przed samą wojną skończył maturę. Uważał, że człowiek nieznający łaciny i greki nie ma prawa zaliczać siebie do kręgu ludzi wykształconych, a tym bardziej kulturalnych. Mama pochodziła z przedwojennego Żoliborza i była z tego powodu dumna tak, jak dzisiaj, nie przymierzając, Kaczyńscy, którzy, nawiasem mówiąc, według jej standardów terytorialnych mieszkali na Marymoncie, co robi jednak różnicę.
Tam się toczyło życie, dość bezbarwnie, aż usłyszałem "She Loves You" i nadstawiłem ucha.
To zmieniło pańskie życie?
- Żeby tak zupełnie i od razu, tego nie twierdzę. Prawdę mówiąc, sama piosenka średnio mi się podobała. Już bardziej "I Saw Her Standing There" i "Roll Over Beethoven". Ten Chuck Berry chodzi za mną do dziś.
Zresztą zdradziłem The Beatles dość szybko na rzecz The Rolling Stones. Dzisiaj te piosenki brzmią grzecznie, ale trzeba je było usłyszeć na tle gomułkowskiej szarzyzny, Mazowsza w radiu, burych ortalionów, przykurzonych autobusów - to naprawdę brzmiało wtedy jak perwersja! I było tak traktowane. Ponieważ oficjalnie ta muzyka nie istniała, płyt nie można było dostać, wobec tego część naszej generacji zamieniła się w nasłuchiwaczy radiowych. Nasi rodzice słuchali Wolnej Europy, a my przesunęliśmy gałkę na Radio Luxemburg.
I postanowił pan zostać tekściarzem?
Byłem takim sobie fanem jak tysiące innych, ale pojawiły się nowe możliwości. Ojciec zaczął pracować w centrali importowo-eksportowej. W związku z tym zaczął wyjeżdżać służbowo na Zachód. Nie pamiętam już, co importował do ojczyzny, ale z mojego punktu widzenia przywoził czyste złoto. Płyty.
Chętnie przywoził?
- Takie badziewie z rozczochrańcami na okładkach? Tymczasem dla nas płyta z nowym angielskim czy amerykańskim zespołem to był w tych czasach rarytas. Mając coś takiego, z miejsca awansowałeś towarzysko. Po jakimś czasie, z większą ilością płyt, mogłeś awansować do tzw. kręgu. To było kilkanaście, może powyżej 20 osób w mieście mających dostęp do nowości. Każdy miał własny patent na zdobycie nowej płyty. Jeden wujka - lotnika w Anglii, drugi - miłośnika Chopina w Holandii, z którym wymieniał polskie krążki z Chopinem na Animalsów, trzeci rozkochał w sobie Niemkę z Berlina Zachodniego i obiecał, że się z nią ożeni, a jako dowodu miłości żądał tylko nowej płyty The Who. Dostał i zdaje się, że obietnicy dotrzymał. Tak czy owak płyty jakoś docierały i "krąg" natychmiast się o tym dowiadywał. Teraz następował skomplikowany kolportaż, czyli dystrybucja muzyki drogą nagrania jej na magnetofony szpulowe. Przypominało to trochę działalność opozycji, tyle że zamiast "Zniewolonego umysłu" Miłosza po Warszawie krążyła "Are You Experienced?" Hendrixa. Nowa płyta była przekazywana na zasadzie wymiany tylko pomiędzy członkami "kręgu", według formuły pożycz - nagraj - oddaj w terminie - nie zrób rysy. Oczywiście obok każdego z członków kręgu krążyło mnóstwo hien chcących nagrywać w zamian za jakieś inne uprzejmości. Normalnie przegranie płyty na taśmę trwało tyle co płyta, jakieś 35-40 minut. Płytę dostawałeś na dwie godziny, trzeba ją było nagrać na dziesięć magnetofonów, dziesięć razy 40 minut, żadnych empetrójek, zipów czy ekstratorów, pełny analog. No i się udawało. O jakości sprzętu, kabelkach, przerwach w dostawie prądu itp. nie wspominam. A w tamtych czasach ludzkość poleciała na Księżyc, proszę pana.