***
Czy zawsze jabłko pod swą jabłoń spadnie?
Czy dni w roku mijają bezładnie,
czy zachowują dla nas
wciąż ciekawsze niespodzianki,
by po niemych nocach
głośno obwieścić radosne poranki?
Kiedyś słyszałeś, że trzeba walczyć, aby mieć,
że cel uświęca środki, że trzeba tylko chcieć.
Nic nie dostaniesz za darmo
choć ręce złożone masz
wszystko przez nie przeleci,
gdy źle w życie grasz.
Swe kroki więc stawiam ostrożnie
nie powodując tarć powietrza
nie ingerując w intymność
tak wielu
niewypowiedzianych zdań.
Przeżywam sny na jawie,
której dotyk przeraża mnie rankiem.
Śnię, że pewnego dnia zapukasz w moje serce i w środku zimy stanie się wiosna.
Nie potrafię jednak wyśnić przyszłości,
skoro czas i odległość nieubłaganie rozdzieliły nasze dłonie.
Nie pamiętam kiedy, gdzie i jak to było
Obojętne słowa, spojrzenia i gesty
mijały nas co dzień, mijały bezwiednie
błądziły szukając odrobiny czułości,
małego szczęścia, chwili miłości.
Będąc dobrej myśli, wierząc w przeznaczenie
czekam na moment, w którym się odmienię
Pożegnam wszelkie smutki, a kielich goryczy wyleję wpatrzony w twoje oczy.
Już innymi oczami patrzymy co przedtem
Już innymi słowami mówimy do siebie
Już innym żegnamy się gestem
lecz wciąż ta sama modlitwa o siebie.
Zawsze zostanę przy tobie
Choć czas dobrocią nas nie rozpieszcza
myślą zaprzątam sobie głowę,
kiedy wreszcie otwarcie to powiem.
Jestem, jestem dla ciebie
i w mych oczach śmiech,
gdy cieszę się, że jesteś obok
i mogę poczuć dotyk dłoni twej.
Los raz łączy, a raz znów dzieli,
z życiem tocząc własną grę.
Czy naprawdę tak być musi,
przeznaczenie o tym wie.
Wiem, że głupio jest w to wierzyć,
bo kowalem losu jestem sobie sam
lecz cię proszę podaj rękę swą
i uśmiechnij do mnie się.
Czy to ranek sam nie wiem
godzina jest dwunasta
głowa wciąż boli po wieczornych libacjach
Znów premiera udana
widzów było dwóch
Gdzie ten świat artystów
kraj dziecinnych snów
Podróże sława uśmiechy gorące
jak słońce Sahary oślepiające
dzikie puszcze bezludne i kosmos gwiaździsty
czyje to były wymysły
a może to obraz jest rzeczywisty
Budzę się zasypiam budzę normalna to rzecz
lecz pojąć nie mogę jak to się dzieje
że od marzeń do realiów droga tak krótka jest
Błądzę sam nie wiem gdzie iść
Schody scena świateł blask
Za kurtyną chowam się
Czekam na debiut
Czy nadejdzie mój dzień
kiedy dam z siebie wszystko
powiem życiu szach i mat
Wciąż w tym sensu nie widzę
wciąż odwagi mi brak
Telewizja to mafia swoich ludzi ma
swych pupilków i lizusów na ekrany pcha
Odchodzą dawniejsi dżentelmeni scen
Nam pozostają złudzenia marzenia
A i ksiąg przyszłości nikt nie docenia
co rusz to inna ręka władzę ma